Słowo na niedzielę: Grałem jak mi zagrali
W działach: RPG | Odsłony: 5Grałem w życiu w RPG troszeczkę. Czasem nawet przy muzyczce. A że z tą ostatnią mam odrobinkę wspólnego, była to dość ciekawa mieszaneczka.
TL;DR? O tym, jakie sesje przy czym grałem. Tylko tyle, bez wracania do dyskusji o muzyce na sesji, żadnych wniosków, żadnego podsumowania. Wierzę że błyskotliwy czytelnik wnioski wysnuje sam. Jeśli nie masz na to czasu/siły - ostatnie zdanie notki jest dla Ciebie.
Bardzo lubię trzech klasyków wiedeńskich pomimo że jednego z nich uważam za nieco przereklamowanego i niepotrzebnie rzucającego cień na pozostałą dwójkę. Byłem święcie przekonany, że nic tak nie wzbogaci epickiej walki na mojej sesji, niż trzeci movement sonaty księżycowej, że sesja nabierze smaku, unikatowego charakteru. Kupa prawda.
Nie mogłęm wpaść na gorszy pomysł niż muzyka klasyczna na sesji, zwłaszcza Bee(hemo)thoven. Ta muzyka po prostu za bardzo absorbuje, żyje własnym życiem, zmiata sesję z powierzchni ziemi, błyskawicznie wysuwając się na pierwszy plan. Męcząc wciąż ten sam przykład, myślę że słuchanie takiego utworu jak moonlight sonata to jest absorbująca czynność sama w sobie i nikt nie ma takiej podzielności uwagi aby robić przy tym co innego. Ja z epickim scenariuszem na moją Ikonę Cienia kontra szalony Ludwiś i jego muzyka - 0:1. Ostatecznie zarzuciliśmy sesję na rzecz rozmowy i słuchania Haydnów (obu).
Bardzo lubię wszelkiego rodzaju muzykę elektroniczną, zwłaszcza elektyczne, szalone pomysły w stylu squarepushera, aphex twina i venecian snares. Długo miałęm opory przed wprowadzeniem tej muzyki na sesję, ale w końcu pojawiła się az nazbyt dogodna okazja, jaką była eksperymentalna sesja w quasi - cyberpunkowym klimacie. Jednak tym razem postanowiłem przygotować się lepiej, puszczając sobie w domu bodajże steinbolt i próbując prowadzić do tego narrację. No coś nie teges, muzyka niejako "odstaje po bokach", nie tyle nie pasuje, ile jest jej za dużo. Mimo to swoje głośniczki turystyczne i muzykę na sesję przyniosłem, postanowiłęm jednak z niej nie korzystać.
Ale potem, w pewnej scenie, grupka uzbrojonych po zęby BG wparowała do ogromnej, zadymionej dyskoteki, głośnej do granic absurdu - i tu szalony pomysł. Włączam mp3 i puszczam prymitywne, proste niemieckie techno (na pewno valium era, z tego słabawego cd mutation, a kawałek chyba fcuk me, a może dna codec?). No nie mogło zadziałać lepiej. Muze puściłem średnią - nie złą, ale nie szczególnie fajną - bo dokładnie to leciało w tym ogromnym klubie. Muzyka nieco graczy wpieniała - tak samo, jak wpieniała BG na akcji. Puściłem ją dość głośno, żebyśmy mieli problemy z rozmową, tak samo jak postacie. Taki prosty pomysł, a taki fajny.
Kontynuując wedrówkę zgodnie z chronologią, graliśmy później do muzyki dostarczonej na płytce do systemu, muzyki filmowej, pięciogodzinnych setów z epicką muzyką itp. Poszło za dobrze, żeby było o tym coś ciekawego do napisania. Ta muzyka doskonale zlewa się z tłem, wypełnia pustkę kiedy ta stawałaby się rażąca, a przy tym pozostaje nie do zauważenia przy intensywnej grze.
Bardzo lubię rap, chociaż wcale nie słucham go dużo - zwykle mainstream, przeważnie to co było modne około 00', Mathers (którego bardzo lubię), półdolarówka, nieduży Jon itd. Ridin' Dirty czy Lose Yourself wydawały się oczywistym wyborem dla każdej gangsterskiej sesji w gettcie, nie? Nie? Nie. Beaty podkreślały charakter rozgrywki świetnie, ale mimo to ciezko prowadzi się narrację gdy ktoś cały czas Ci nad uchem gada. Sesje poszły średnio, po chyba dwóch zaczeliśmy bardzo mocno ściszac muzykę i wtedy chyba grało się lepiej jak bez niej.
Bardzo lubię satanistyczny black metal, doom i melodeath, ale zawsze uważałem te gatunki za zbyt ekspresyjne i intensywne żeby tworzyc dobre tło. Moi ulubieńcy z Mayhema odstraszali zbytnią brutalnością, wizjonerzy z At The Gates zmiatali geniuszem sesję analogicznie do Beethovena (poza kilkoma instrumentalami, takimi jak The Scar, Into The Dead Sky czy Flames of the End, które sprawdzały się na sesjach świetnie), a My Dying Bride lubię za bardzo żeby zniżać ich do roli tworzenia tła. W sukurs przybyli mi francuzi, mianowicie Deathspell Omega i ich "prayery", polecam z całych sił interesujące połączenie bluźnierczego blacku z muzyką z horroru. Wszystkie zalety muzyki filmowej (wtapia się w tło, nie zabiera pierwszego głosu) oraz metalu (nie jest tak wyprany z emocji jak muzyka z filmów).
Kolega przyniósł raz na sesję (prowadził ją) jakieś bladzieńkie, nieśmiałe metalcory, które w roli tła sprawdziły się świetnie (mało się wybijając i tworząc charakterystyczną dla niezbyt ambitnych scenariuszy prostą agresywną atmosferę).
Bardzo lubię nowoczesny, intelektualistyczny jazz z humorystycznym podejściem - nie napuszone, pomysłowe i nieco szalone instrumentalne kawałki. Przygotowując sesję w wolsunga rzuciłem okiem w tym kierunku, ale się nie skusiłem - przepaść tematyczna była zbyt oczywista. Obawiam się, że nie znajdę chyba takiego RPG, w które mógłbym pograć przy nowoczesnym jazzie czy fusion - to zbyt charakterystyczna, samodzielna atmosfera. No, ale kiedy tylko dorwę goblin jazz, stara dobra donna lee rozebrzmi na mojej sesji, obiecuję ;)
Ehh, no tak. Miłych jest mi jeszcze kilka innych gatunków - nowoczesny pop (GaGa, Timberlake, Bieber), folk, country (Albert Lee!), blues (wszyscy trzej Kingowie z BB na czele), bossa nova itd. itp. Co do części z nich doskonale wiem, że na sesji nie przydadzą się nidgy, co do reszty - czekają na swój czas, albo lubię je zbyt mocno, żeby traktować je jako background. O istotnych napisałem wcześniej, myślę że wnioski wyciągneliście sami.
Jeślibym miał streścić tę notkę jednym zdaniem, brzmiałoby ono - graj w RPG przy muzyce, byleby nie była za dobra.